niedziela, 9 grudnia 2012

Ciasto czekoladowe z bezą z orzechami




W weekend miałam piec pierniczki (się przełożyły na poniedziałek), z ich pieczenia miało mi pozostać 5 białek, więc kombinowałam jakby je spożytkować  Pierwotnym zamiarem było ich zamrożenie, ale się tata przymówił o ciasto. Odpaliłam durszlaka.pl i oto mi takie cudo wyskoczyło z tej strony domowe-wypieki.blogspot.com


Ciasto z tego przepisu - bajka, ciężkie, wilgotne, lekko słodkie. Beza mi odrobinę nie wyszła, tzn. za bardzo się przypiekła z góry (wina nowego cholernika-piekarnika, no i trochę moja, nie upilnowałam), ale była "zjadliwa" jak ją określiłam. Następnym razem ją lepiej przygotuję. Samo ciasto - bezproblemowe, łatwe w przygotowaniu. Trochę pozmieniałam oryginalny przepis - kakao zamieniłam na czekoladę (co było bardzo dobrym pomysłem). Najlepsze następnego dnia po solidnym ostygnięciu. 
 Cytując za  domowe-wypieki.blogspot.com z drobnymi zmianami:

Ciasto czekoladowe:
  • 250 g mąki pszennej
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 150 g cukru
  • szczypta soli 1 
  • 1 tabliczka roztopionej w kąpieli wodnej gorzkiej czekolady
  • 200 g masła
  • 200 ml coca-coli
  • 75 ml mleka
  • 2 jajka
  
Beza orzechowa:
  • 4 białka*
  • 250 g orzechów włoskich grubo pokrojonych
  • 1 szklanka cukru
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej

Do smarowania:
  • łyżka miodu
  • 0,5 słoika jabłek (akurat to miałam w lodówce)


Sposób przygotowania ciasta:

W jednej misce wymieszać mąkę, proszek do pieczenia, cukier, sól. Do drugiej miski wbić jajka, dobrze je roztrzepać, potem dodać mleko, roztopione i wystudzone masło oraz coca-colę oraz czekoladę, wymieszać.

Mokre składniki wlać do suchych i delikatnie, ale dokładnie wymieszać łyżką. Tortownicę o średnicy 24 cm wysmarować masłem i wysypać bułką tartą. Przygotowaną masę wylać do tortownicy i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180°C. Piec 40 minut.

Beza:

Białka ubić na sztywną pianę. Po koniec dodawać po łyżce cukier. Na sam koniec dodać mąkę ziemniaczaną i orzechy.

Następnie wyłożyć ciasto i posmarować je jabłkami z miodem. Obniżyć temperaturę w piekarniku do 150° - 160°. Na to nałożyć bezę orzechową i ponownie włożyć do piekarnika na ok. 20 minut. 

 *zrobiłam bezę z 5 białek, ale uważam iż ta ilość białek była za duża, tzn. za wysoka na mój mikro-piekarnik.  


czwartek, 6 grudnia 2012

Żółte curry z kurczakiem






 
Robiłam już wielokrotnie tajskie zielone curry, za którym przepada mój tata i ja. Ale reszta rodzinki wybrzydzała z lekka, a zwłaszcza mój brat -  twierdził, że curry to jest tylko żółte, i takie mam mu zrobić. A więc zrobiłam.

Zapewne, gdybym gotowała takie curry tylko dla mnie i dla taty, dodałabym jakiś warzyw do sosu curry. W powyższym przepisie musiałam się dostosować do ogółu, ograniczając warzywa tylko do pomidorów. Poszperałam trochę na durszlaku.pl
i oto stał się taki obiad:

Składniki:
  • 3 pojedyncze piersi z kurczaka
  • 1l wody
  • 1 łyżka soli

Z wody i soli robię solankę. Kroję oczyszczone piersi z kurczaka w kostkę i wkładam do solanki, na minimum 1 godzinę. 

Sos curry:
  • 2 cebule
  • 2 ząbki czosnku
  • 4 łyżki żółtego curry w proszku (lub więcej do smaku)
  • 0,5 łyżeczki imbiru (można dać świeżego)
  • 0,5 - 1 łyżeczka pieprzu cayenne (zależy jak ostre lubimy)
  • kurczak ze solanki
  • 0,5 l rosołu (może być z kostki)
  • 2 liście laurowe
  • 1 puszka pomidorów odsączonych z soku
  • 0,5 szklanki śmietany słodkiej 18%
Dodatek:
  • ryż basmati 


Cebulę i czosnek kroję drobno. Na głębokiej patelni (z mojego woka poodpryskiwał teflon!) podsmażam cebulę z czosnkiem na 3 łyżkach oleju. Następnie dodaję przyprawy: curry, cayenne, imbir, liść laurowy i smażę wszystko 2 minuty -  przyprawy będą intensywniejsze w smaku (podobno).
Dodaję do smażeniny kurczaka odsączonego z solanki i kolejne 5 minut smażenia.
Następnie dolewam rosół oraz dodaję pomidory. Curry należy dusić na małym ogniu tak ok. 30 minut. W między czasie gotuję ryż – u mnie basmati. Na sam koniec wlewam do sosu curry śmietankę (w innych przepisach pojawia się także jogurt), doprawim do smaku solą i pieprzem cayenne. Tutto!
 



poniedziałek, 3 grudnia 2012

Farszynki




Moje występy kulinarne odbywają się niestety głównie w weekendy. W pracy siedzę od 8 do 16, przychodzę do domu na gotowy obiad, czasami tylko uda mi się coś wymodzić na kolację.
W związku z tym, mam cały tydzień na wymyślenie, czymże to uraczę rodzinę. W tym tygodniu chodzą za mną farszynki mazurskie. Wypatrzyłam je na tym oto blogu:
nikolodkuchni.blogspot.com, robiłam je już kilka razy.

Osobiście, uwielbiam wszystkiego rodzaju nadziewane cuda, typu pierogi, krokiety; a kluski śląskie (taki mój smak dzieciństwa) mogłabym jeść 7 dni w tygodniu na obiad. Koniecznie z masełkiem i….maggi. Stąd też, farszynki wpisują się w moje gusta w 200%. Rodzinka też nimi nie pogardzi, zwłaszcza kiedy dorobię do nich sos.

Całość przygotowań na farszynki dzielę sobie na 2 dni, aby nie spędzić całej soboty w kuchni. Przepis jest łatwy, choć trochę czasu trzeba na nie poświęcić. Z poniższych składników wyszło mi 18 farszynek. 

wieczorem:

  • ziemniaki

Szczerze mówiąc,  ciężko mi określić ilość tych ziemniaków: obieram tyle, ile potrzeba na obiad dla czteroosobowej rodziny – jest to ilość pozwalająca na zrobienie farszynek dla 5 – 6 osób, tatę i brata liczę zawsze podwójnie.

Gotuję ziemniaki w wodzie (osolonej oczywiście), odcedzam, zostawiam do następnego dnia

Wieczorem robię także mięso na farsz oraz sos do farszynek:
  • 400 g mięsa wieprzowego (szynki, łopatki)
  • 2 cebule
  • 3-4 łyżki mąki pszennej
  • woda
  • 4 ziarna ziela angielskiego
  •  3 liście laurowe
  • 1 jabłko
  • 2 kapelusze grzybów (u mnie prawdziwki)
  • pieprz
  • sól
  • papryka w proszku słodka

Mięso kroimy w dużą kostkę – ja kroję w taką, aby się zmieściła w maszynce do mielenia mięsa. Robimy „gulasz”. Obsmażamy mięso na patelni – tak aby było lekko przyrumienione . Dodajemy do mięsa pokrojoną cebulę. Smażymy razem, aż cebula będzie przyrumieniona. Dodajemy do tego  2 – 3 łyżki mąki pszennej ( w zależności czy lubimy gęsty sos, czy nie). Zalewamy wodą – nie wiem dokładnie ile, ja zalewam po brzegi taką patelnię:




Dodajemy liście laurowe, ziele angielskie; paprykę, jabłko, grzyby, sól i pierz „na oko” – później i tak będzie jeszcze doprawiany.
Gotujemy wszystko, aż mięso będzie miękkie. W razie potrzeb dolewamy wody. Dosmaczamy sos do smaku.  Prze sitko przecieramy jabłko do sosu. Odstawiam wszystko na następny dzień.

Dzień farszynek:

Z ziemniaków, mąki ziemniaczanej i 1 jajka robię ciasto tak jak na kluski śląskie:

Ziemniaki mielę w maszynce do mięsa, na najmniejszych oczkach. Ziemniaki w misce dzielę na 4 części, dodaje do nich ¼ część mąki ziemniaczanej „z górką”, 1 jajko. Wyrabiam wszystko na gładkie ciasto, jeśli się bardzo klei (nie da się z ciasta uformować kulki, klei się i zostaje na dłoniach) dodaje do niego mąki ziemniaczanej, tak po łyżce. Ciasto odstawiam, robię farsz.

Farsz:

  • mięso z wcześniej przygotowanego gulaszu
  • grzyby z wcześniej przygotowanego gulaszu
  • 1 cebula – przysmażona na złoto na maśle
  • 2 jajka ugotowane na twardo
  • sól
  • pieprz

Przysmażoną cebulę, mięso i grzyby z gulaszu, ugotowane jajko mielę na maszynce do mięsa na średnich oczkach. Farsz doprawiam do smaku solą i pieprzem (dużo pieprzu, aby farszynki nie były mdłe). Jeśli nadzienie jest zbyt suche, można dodać parę łyżek sosu.
Formuję farszynki:



Garść ciasta ziemniaczanego formuję w kształcie placka, warto wcześniej podsypać mąką ziemniaczaną, aby się nie kleił do deski. Daję ok 1,5 łyżki nadzienia – uformowane w wałek. Zawijam dolne brzegu placka, boki zwijam do środka, zlepiam brzegi farszynki.

Na patelni rozgrzewam olej, smażę farszynki na małym ogniu (aby nie przypaliły w wierzchu mając nadal środek surowy), farszynki obsmażam ze wszystkich stron – trwa to ok. 5-7 minut.

Farszynki serwuję ze sosem oraz czerwoną* kapustą mojej mamy - Taki śląsko – małopolski element do mazurskiej potrawy.


*mieszkam na pograniczu śląska i małopolski, u  nas w domu od zawsze była kluski śląskie, rolada i „modro kapusta”, choć nazywana była czerwoną.

czwartek, 29 listopada 2012

Pigwowiec Japoński vel pigwa




Pigwowiec jest bardzo wdzięczną roślinką, w kwietniu jest jednym z pierwszych kwitnących kwiatów (oprócz oczywista forsycji), a w październiku daje nam pięknie pachnące, żółciutkie owoce (nie wiem czy wiecie, ale owoc pigwowca włożony między pościel sprawia, że pościel zaczyna pięknie pachnieć pigwowcem). Łatwy w uprawie, bezproblemowy w rozsadzaniu.


Krzak, który rośnie u mnie przy domu dobre 30 lat. I od zawsze jest nazywany pigwą – wiem, że w rzeczywistości jest to pigwowiec. Japoński. Ale stare przyzwyczajenia górą i stąd mamy w ogródku "pigwę".


źródło: http://www.dobruszek.republika.pl/pigwowiec.html
Dopiero od 4 lat jest jego owoce są przez nas w pełni wykorzystywane. Zawsze sąsiadka z naszej ulicy przychodziła do nas na pigwę, a my się dziwiliśmy „Na co jej to?”. No cóż, już wiemy. Jak to mówią lepiej późno niż wcale. Co drugi rok, nasza pigwa bardzo obficie owocuje – potrafimy zebrać kilka wiader pigwy i jeszcze obdzielić nimi rodzinę. W tym roku było skromniej – zaledwie 3 wiadra – roślinka odpoczywa. Ale przy dzisiejszych cenach pigwy ( spotkałam się z pigwą za 22,00 zł/kg w Kauflandzie), to i tak nieźle.  
Z pigwy można robić marmoladę, galaretkę (robiłam, ale mnie osobiście niepodpasowała, wolę poniższą wersję).

Składniki:

  • Pigwa
  • Cukier

*proporcje trudno określić, tak ok. 1 wiadro pigwy (całe owoce) na 5 kg cukru.

Pigwę należy dokładnie umyć – nie będziemy jej obierać ze skórki. 
Nadchodzi najgorszy etap roboty: pigwę trzeba poprzecinać na ćwiartki i wydrążyć z pestek i gniazd nasiennych. 
Teraz będzie już z górki, o ile posiadamy elektryczną szatkownicę lub inne tego typu ustrojstwo. Oczyszczoną pigwę szatkujemy na plasterki (na tym samym ostrzu co ogórki czy kapustę).

Zszatkowaną pigwę układamy w litrowych słoikach: ok 2 cm warstwa pigwy, ok 0,5 cm warstwa cukru. Pigwa jest bardzo kwaśna i lekko cierpka w smaku, należy ją porządnie dosłodzić. Po zacukrzeniu pigwa puszcza dużo soku*.

Kolejny etap ma dwie szkoły:
  • zacukrzoną pigwę w słoikach pasteryzujemy 15 minut
  • zacukrzoną pigwę w słoikach nie pasteryzujemy

Mistrzami w przetwórstwie pigwy są moi dziadkowie: robią pigwę na oba sposoby. Według mnie lepszym sposobem jest sposób pierwszy: pigwa po otworzeniu nie fermentuje,  jest miękka, po dodaniu do herbaty można ją zjeść. Można ją spożywać zaraz po zapasteryzowaniu.

Natomiast, pigwie niepasteryzowanej zdarza się sfermentować i jest bardzo twarda (nawet gdy jest cieniutko pokrojona). Musi także "odstać" swoje, 2-3 dni, aż pigwa puści sok, a cukier się rozpuści. 



Tak przygotowaną pigwę dodaję do herbaty, zamiast cytryny. Jest bardzo dobrym "powstrzymywaczem choróbska".




*gdyby komuś się marzyła pigwówka, to ten sok idealnie się do tego nadaje. Ja robiłam pigwówkę właśnie tak: 0,5 l soku z pigwy + 0,5 l wódki, można dodać parę goździków, laskę cynamonu, zmieszać, przelać do butelek, odstawić na przynajmniej 4 miesiące. Świeżo zrobiona pigwówka jest cierpka w smaku, dominuje smak wódki, kolor to jasnożółty. Po 4 miesiącach pigwówka nabiera miodowego koloru i zmienia smak. 



Chleb wieloziarnisty







A oto moje najnowsze odkrycie, chleb wieloziarnisty z bloga mojewypieki.com. Jest to pierwszy, w pełni udany chleb, który samodzielnie upiekłam. Miałam kilka nieudanych podejść, o których nie chciałabym pamiętać.  
Chleb jest przepyszny, wilgotny środek pełen ziaren,  chrupiąca skórka zewnątrz. U mnie w domu znika on w błyskawicznym tempie - nie zdążyłam zrobić zdjęć całemu bochenkowy, więc prezentuję zdjęcia moich śniadaniowo - obiadowych kanapek.
P.S. Przepisy z bloga mojewypieki.com będą się tu często i gęsto pojawiały, bo ten blog (a raczej Dorota) jest moim guru w dziedzinie wypieków.

Składniki na 2 bochenki:

  • 1 kg mąki krupczatki
  • 6 łyżek siemienia lnianego
  • 6 łyżek łuskanego słonecznika
  • 1 szklanka otrąb pszennych lub żytnich
  • 3 łyżki sezamu
  • 2 łyżki pestek dyni
  • 1,5 łyżki soli
  • 2 łyżek cukru
  • 5 dag świeżych drożdży (pół kostki)
  • 1 litr wody
  • mak do posypania chleba


Do ciepłej wody dodać cukier oraz drożdże, wymieszać, odstawić na chwilkę.
W dużej misce (w moim wypadku duży 5 l garnek) wymieszać ze sobą mąkę, ziarna, sól, otręby, a następnie dodać wodę (z dodanymi wcześniej drożdżami i cukrem). 
Wyrobić ciasto – moje wyrabianie ciasta polega na mieszaniu go łyżką, jego konsystencja jest bardzo rzadka, coś w stylu owsianki. Wyrobione ciasto przykryć lnianą ścierką i odstawić do wyrośnięcia w ciepłe miejsce (jeśli nie ciepłe, to przynajmniej w takie bez przeciągów).

Ciasto wyrasta dość krótko – 20 minut, ale trzeba uważać, aby nie wykipiało z miski/garnka. Mojemu wyrośniętemu ciastu zawsze się zdarza przykleić do ścierki.
Po wyrośnięciu ciasto należy ponownie wyrobić - ponownie robię to za pomocą łyżki. Ciasto nadal będzie miało luźną konsystencję. Następnie należy je przełożyć do natłuszczonych* foremek keksowych (ok. 9 x 28 cm) . 
Wierzch chlebów posypać makiem

Chleby odstawić do ponownego wyrośnięcia, u mnie to trwa ok. 15 minut

Piec około 50 minut do 1 godziny w temperaturze 230°C.

*w tym wypadku absolutnie nie polecam papieru do pieczenia, chleby nie przywierają do foremek, po upieczeniu bezproblemowo wyskakują z keksówek, no i ta chrupiąca skórka… Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, iż przy użyciu papieru do pieczenie, skórka nie byłaby tak fajnie spieczona.



Granola





Najcudniejsza granola na świecie:  migdały, orzechy, suszone owoce i ten cynamonowy smak! Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie powrotu do tych kupnych płatków śniadaniowych, musli i innych - połowę ich składników nawet nie jestem wstanie wymówić, a co dopiero wiedzieć co te "cudaczki" są.


Moje codziennie II śniadanie w pracy: 

                       jogurt naturalny + dżem made by ja (brzoskwiniowy)+ granola!





przepis z bloga www.mojewypieki.com/przepis/granola:

P.S. Przepisy z bloga mojewypieki.com będą się tu często i gęsto pojawiały, bo ten blog (a raczej Dorota) jest moim guru w dziedzinie słodkich wypieków.

Składniki na 2,5 litra granoli:
  • 450 g płatków owsianych (koniecznie górskich, są mniej przetworzone niż błyskawiczne)
  • 120 g ziaren słonecznika
  • 120 g ziaren sezamu (jasnego)
  • 1 jabłko starte na tarce o małych oczkach
  • 2-3 łyżeczki cynamonu
  • 1 łyżeczka imbiru
  • 0,5 szklanki golden syrupu – robiony domowym sposobem, przepis także na www.mojewypieki.com 
  • 4 łyżki płynnego miodu
  • 1/3 szklanki jasnego brązowego cukru – lub dodaje biały cukier z odrobiną melasy
  • 300 g orzechów (ja dałam mieszankę orzechów: włoskich, laskowych, nerkowca, ziemnych i migdały w całości, ze skórką
  • 150 g orzechów laskowych
  • 1 łyżeczka soli
  • 2 łyżki oleju słonecznikowego
  • 200 g suszonych owoców ( ja daję suszoną żurawinę)


Wymieszać wszystko za wyjątkiem rodzynek i żurawiny. Żeby sobie ułatwić mieszanie miodu i golden syrupu, można je podgrzać w mikrofali przez 10 sekund. Wysypać wszystko na blachę

Piec w temperaturze 170ºC około 40 minut*, mieszając w trakcie kilka razy. Czas pieczenie (jak się osobiście przekonałam) jest mocno uzależniony od posiadanego piekarnika

Gotowa granola jest równo zezłocona.  Po wystudzeniu wymieszać z rodzynkami i żurawiną. 

*w zależności od czasu pieczenia można uzyskać granolę sypką, mało przypieczoną (należy piec ok 30 minut) lub mocno zezłoconą, zbijającą się po ostygnięciu w grudki (ok. 45 minut lub dłużej).



środa, 28 listopada 2012

Nadziewana pieczeń z indyka








Pieczeń z indyka – wykombinowana na bazie wieeelu przepisów, poskładanych i poprzeplatanych ze sobą.
Pieczeń jest GENIALNA! Pyszna na ciepło, jako danie główne, a także na zimno do kanapek. Jeżeli ktoś nie lubi nadzienia „na słodkawo” można zrezygnować z żurawiny. Morele polecam zostawić, fajnie wyglądają w przekroju i po upieczeni nabierają smaku nadzienia.

Składniki:
  • pierś z indyka
  • bawełniany sznurek do mięsa

Glazura do mięsa:
  •  5 łyżek oliwy z oliwek
  • 3 ziarna jałowca
  • 2 łyżki miodu
  • rozmaryn
  • tymianek
  • sól
  • pierz


Nadzienie:
  •  100 g boczku surowego
  • 2 łodyżki selera naciowego
  • 1 cebula
  • bułka tarta
  • 150 g mięsa mielonego
  • 1 łyżeczka otartej skórki z cytryny  (opcjonalnie)
  • ok garść suszonej żurawiny
  • 5-6 suszonych moreli


Glazura do mięsa:

Miód, oliwę, sól, pieprz, zioła oraz rozgnieciony jałowiec wymieszać ze sobą. Odstawić do „przegryzienia się”.

Przygotowanie nadzienia:
Boczek pokroić w kostkę, lekko przysmażyć na patelni – tak, aby z wierzchu były zezłocone, w środku nadal soczyste. Odstawić na bok. 
Na tej samej patelni, na tłuszczu pozostałym ze smażenia boczku zeszklić cebulę i seler naciowy pokrojony w drobną kostkę. Zdjąć patelnię z ognia, ostudzić lekko. 
Następnie dodać ok 1 – 2 garści bułki tartej – tyle, aby bułka wpiła cały tłuszcz. Dodać zmielone mięso, skórkę cytrynową oraz przysmażony boczek. Doprawić solą i pieprzem. Dodać żurawinę i pokrojone w kostkę morele.

Pierś z indyka (duża) rozkroić w kształt prostokąta, tak, aby miła jak największą powierzchnię. Posolić i popieprzyć mięso z obu stron.
Nałożyć po połowie nadzienia na każdą pierś, zwinąć mięso w roladę, związać sznurkiem dla zachowania kształtu. Tak przygotowaną roladę można teraz bezproblemowo zamrozić.

Piekarnik rozgrzać do 200°C. Pieczeń natrzeć przygotowaną wcześniej marynatą, włożyć do rękawa piekarniczego. Jeżeli chcemy uzyskać sos do pieczeni, dodajemy do rękawa 1 – 2 jabłka, pokrojoną dużą cebulę, parę ząbków czosnku oraz trochę oliwy. 

Pieczemy ok. 1 godziny, na 15 minut przed końcem rozcinamy z wierzchu rękaw, polewamy sosem pieczeń, i dopiekamy aż do uzyskania ładnego koloru skórki.

Po upieczeniu najlepiej jest dać pieczeni „odpocząć” 10 minut – wyjąć ją na deskę, po 10 minutach odciąć sznurki, i dopiero ją można kroić

Sos:

Wszystkie resztki ( jabłka przetrzeć przez sitko), jakie zostały po pieczeniu zlać na patelnię, podgrzać, podlać winem czerwonym, (można także dodać trochę wody, jeśli jest mało sosu, ale nie za wiele), doprawić solą i pierzem.  Pogotować 5-7 minut. Gotowy sos można przetrzeć przez sitko, jeśli nie lubicie „farfocli” w sosie (tak jak przykładowo mój brat).